Obserwatorzy

niedziela, 25 lutego 2018

389. Moja wyszywana historia



Pamiętacie swoje początki z haftem? Tę chwilę, kiedy pojawiło się pragnienie spróbowania czegoś nowego, a w następnej przerodziło się w coś więcej... Ja pamiętam bardzo dobrze, choć minęło już... blisko 25 lat!

Wyszywać zaczęłam z samotności. Nie umiałam się dogadać z rówieśnikami, a bezczynnie patrzeć w telewizor też nie lubiłam.
Mama i babcia lubowały się w technikach, które do mnie nie przemawiały (haft richelieu, dzierganie na drutach). Spróbowałam więc haftu.

Pierwszy z pierwszych haftów, jakim się zajęłam był na podmalowanej kanwie. Tej gobelinowej, którą nadal można spotkać w wielu miejskich pasmanteriach. Pamiętam, że był to obrazek Pierota. Podobał mi się, bo był w fioletach i był taki smutny. Pasował do ówczesnej mnie.
Wyszywanie zaczęłam od pracy z włóczką. Mama robiła na drutach, więc na brak materiału nie narzekałam. Pierota wyszyłam ledwie do połowy. Praca z włóczką nie szła. Rozciągała się i rwała. Spodobało mi się jednak wyszywanie i nie chciałam porzucać nowego zainteresowania.

W kioskach dostępne były gazety hafciarskie z wzorami. Nie pamiętam nawet tytułów, ani kto je wydawał. Kupiłam jedną, potem drugą i przepadłam. Zaczęłam wyszywać.
Mama zajmowała się również haftem richelieu, więc muliny również był dostatek. Wprawdzie Odry, ale na początek ok. Ariadna na szczęście była u nas dostępna, więc później sięgnęłam po nią. 

Z kanwą gobelinową nie było mi po drodze, ale oprócz Pierota wyszyłam na niej jeszcze konie w galopie. Wzór z jakiejś ówczesnej gazety hafciarskiej. Był to największy haft jaki wyszyłam do tej pory. Mierzył chyba 60x40 cm po wyszyciu. Pracowałam nad nim z przerwami kilka lat. Był okropny! Wyszywałam na kanwie gobelinowej sześcioma nitkami Ariadny! Krzyżyki wychodziły grube i brzydkie. Na dodatek moje przejścia między kolorami dawały paskudny zarys. Było widać z daleka, że hafciarka źle prowadzi nitkę. Brzegi kolorów wyglądały jakby wyszywano tam większą ilością nitek. Te miejsca bardziej się odznaczały.
Śmiać mi się chce, że wówczas jeszcze dobrze nie znałam technik haftu, a już czułam, że coś robię nie tak!
Żałuję, że ten haft się nie zachował. Same byście zobaczyły tego potwora. Niestety w trakcie wielu przeprowadzek, część rzeczy trafiła zwyczajnie do kosza (bo 'nie ma miejsca').

W międzyczasie pracowałam z innymi mniejszymi haftami i o dziwo te się zachowały. Poniżej załączam zdjęcia, aby urozmaicić wam ten monolog ;-)










Nie wiedziałam jeszcze, że można kupić białą, drobną kanwę. W naszej pasmanterii, która sprzedawała głównie tkaniny odzieżowe, w temacie haftu była tylko kanwa gobelinowa i mulina Ariadna.
Skąd miałam tę tkaninę, nie pamiętam. Pamiętam, za to doskonale, że od razu stwierdziłam, że pracuje się z nią o niebo lepiej niż z gobelinową.

Tkanina - jak zapewne zauważycie ma ściegi przypominające kanwę, ale kształtem bliżej im do prostokąta, niż kwadratu. Przekłada się to również na sam haft. Ale co tam. Od czegoś trzeba było zacząć.
 


Jest coś co zastanawia mnie od dłuższego czasu. Czasem u początkujących osób widzę, że robią krzyżyki w różną stronę. Dosłownie każdy krzyżyk w innym kierunku. Wiecie o co chodzi. raz zakończone są w prawo, raz w lewo. Nie potrafię rozgryźć przyczyny takiej pracy z haftem.
Kiedy sama zaczynałam, to od razu stawiałam od lewej do prawej ( / / / ), a następnie wracałam ( \ \ \). Wydawało mi się naturalne, a przede wszystkim estetyczne. Może kiedyś zrozumiem dlaczego inni pracują inaczej...



* * *

Długo pracowałam nad dwiema zmorami w hafcie.
Po pierwsze: odpowiednie naprężenie nitki. Tak aby nie była za luźno, czy za bardzo naprężona. Często haft był moją odskocznią od stresów, więc poniekąd 'wyżywałam się' na kanwie. Efekt. Dziury pomiędzy ściegami od zbyt naciągniętej nitki.

Drugą zmorą był tył pracy. Z lenistwa - bo z czego innego - przeciągałam nitki na dłuższych odcinkach jeśli danego koloru było mało, a kawałek dalej był ponowne. W efekcie może i haft powstawał szybciej, ale tył był narażony na częstsze uszkodzenie lub przypadkowe ucięcie nitki. Kilka razy tak mi się trafiło. Obcięłam nie tą nitkę co trzeba i klops!

Teraz już tak nie robię! Ani nie naprężam za mocno, ani nie przeciągam nitek. Teraz haft jest dla mnie przyjemnym relaksem i okazją do zaprezentowania nowego pomysłu :)


A jak to było z wami na początku?
Co dało ci wyszywanie?
Czego nauczyłaś się na przestrzeni czasu? Jakie doświadczenie wyniosłaś?

Zapraszam do napisania swojej historii na waszych blogach/ stronach.
Chętnie poczytam :)



Aby wasze historie nie przepadły przygotowałam banerek.






24 komentarze:

  1. Wow to ty już bardzo długo haftujesz, ja kilka latek dopiero. Może i ja opiszę swoją historię?

    OdpowiedzUsuń
  2. Super historia. Spróbuję i ja coś napisać 😉

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za ciekawą opowieść. Każdy ma swoją historię i czasem niektóre fakty pokrywają się. Ja tez zaczynałam od tej z gotowym wydrukiem, mulina Ariadna jeszcze wg starej kolorystyki, niestety bardzo ubogiej. Do dziś leży obrazek w szufladzie :)
    Pozdrawiam Alina
    Pozdrawiam Alina

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow:)chyba podejmę rękawicę:)Ja haftuję już ponad 4o lat:)muszę tylko zrobić zdjęcia:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://bozenaskowo.blogspot.com/2018/06/moja-wyszywana-historia.html#comment-form
      oto moja haftowana historia:)))

      Usuń
  5. Świetny pomysł :) na pewno napiszę moją wyszywaną historię.. kiedy.. nie wiem, ale napiszę i przyznam się do wielu hafciarskich grzeszków...

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobry pomysł :) Kiedyś pisałam już o moich początkach haftowania, ale może spróbuję bardziej szczegółowo i ze zdjęciami :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Z przyjemnością i ja opiszę moją historię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zainspirowana i ja napisałam:https://domowezaciszejagny.blogspot.com/2018/03/moja-wyszywana-historia.html

      Usuń
  8. Hej. Swoją historię opisałam na początku prowadzenia bloga, więc nie będę jej opisywać powtórnie u siebie. https://kociemruczanki.blogspot.com/2013/10/haftowane-wspomnienia.html
    Uważam że to dobry pomysł. Sama nigdy nie zapałałam miłością do haftu krzyżykowego, od razu jakoś tak nieświadomie spodobał mi się płaski. Nie wiedziałam wtedy o istnieniu cieniowanego. Intuicyjnie nićmi naśladowałam pędzel i farby.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Fajnie było poczytać o Twoich początkach z haftem. Widać miłość do krzyżyków wyssałaś z mlekiem matki. Ale ja czuję pewien niedosyt , bo ciekawi mnie bardzo jakie były Twoje początki z projektowaniem wzorów.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Moniko miło było poczytać ciekawy wpis. Pomyślę może znajdę chwilę żeby u siebie też coś napisać. Pozdrawiam:-)
    ps.swoją drogą chciałabym aby lewa strona u mnie haftu tak ładnie wygladała jak u Ciebie:-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ciekawa historia i miło się czytało. Może i ja coś napiszę, ale narazie czekam na post o projektowaniu;-) Pozdrawiam cieplutko:-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Już w niedzielę zapoznałam się z opowieścią i muszę wspomnieć, że bardzo przyjemnie czytało mi się o Tobie, Moniko. Bardzo lubię poznawać ludzi, lubię czytać długie posty i bardzo się cieszę, że napisałaś tę historię.

    OdpowiedzUsuń
  13. Przepiękny tekst. Twoje hafty są naprawdę wspaniałe i takie dopracowane, nawet ich tyły!!! Podziwiam talent. Kiedyś starałam się haftować. Też za młodu, taką odskocznią się to dla mnie stało, zajmowało myśli. Lubiłam to. Potem mama przeniosła się na druty i zapragnęłam nauczyć się tego fachu. Bardzo lubię robić na drutach, jednak dawno coś wykonałam. Myślę, że kiedyś wrócę i do haftu i do dziergania. Teraz będę podziwiać prace innych. :)

    Bardzo przyjemny blog, bardzo tu swojsko i przyjaźnie. Serdeczności przesyłam. :)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Dobry pomysł z opisaniem swojej historii. Każda z nas miała trudne początki i wzory, które... dyplomatycznie mówiąc, niekoniecznie by teraz wybrała.

    OdpowiedzUsuń
  15. W szkole podstawowej pani próbowała nauczyc nas haftu krzyżykowego. Skończyło się to tylko jednym- zniechęceniem. I zapomniałam o tym aż do momentu kiedy na studiach odwiedziłam moją znajomą w niejw domu. A tam lampka ozdobiona przeslicznie wiktoriańską różą wykonaną haftem krzyżykowym. Podobno ozdobiła ją tak bo klosz się przypalił. No i zapłonęłam miłością do tej techniki. Początek był śmieszny ale załapałam bakcyla i raz moje prace sa lepsze a raz gorsze...tzreba się doskonalić. Super post - uwielbiam takie prototypy naszych haftów :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Dawno mnie tu nie było,a tu same piękne nowości :)Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń




  17. Ciekawa historia i miło się czytało. Może i ja coś napiszę, ale narazie czekam na post o projektowaniu;-) Pozdrawiam cieplutko:-)


    ทาง เข้า D2BET
    ผ่าน เว็บ B2BET


    OdpowiedzUsuń
  18. Wcześniej przegapiłam Twój wpis. Bardzo ciekawa historia, a te różyczki całkiem podobne do mojego pierwszego haftu. Podoba mi się druga praca z doniczką i obramowaniem - może spróbuj zrobić podony schemat.Też miałam problem z naciąganiem nitki.Teraz po chorobie nadganiam zaległości blogowe ale chętnie przyłączę się do zabawy bo wszystkie swoje pierwsze hafty posiadam.

    OdpowiedzUsuń
  19. W końcu napisałam moją historię
    https://szalkrzyzykow.blogspot.com/2018/05/1055-moja-wyszywana-historia.html

    OdpowiedzUsuń
  20. Moniko dołaczyłam i ja ze swoją historią. Pozdrawiam:-)
    https://agula-haft.blogspot.com/2018/07/227-moja-wyszywana-historia.html

    OdpowiedzUsuń
  21. witaj w klubie "ćwierćwiekowców" :)
    zaczęłam w 4 klasie podstawówki albo wcześniej z Babcią która też haftowała. Nie mniej pierwsze przygody z igłą to było szycie ubranek dla lalek, jaszczurek itp ;) próbowałam też szydełka ale się nie polubiliśmy. Lubię robić szaliki na drutach, ale mimo lat nadal nie umiem ściegu początkowego ;D z haftem nie ma tego problemu.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję,
za czas, jaki mi poświęcasz,
za mądrość, którą się dzielisz,
za szczerość, której nie szczędzisz.