Obserwatorzy

sobota, 11 września 2021

625. Droga

 ...

Odsunęłam się od was, a najbardziej od samej siebie. Wydaje się to niemożliwe, a jednak. 
Minęło już tyle czasu od kiedy coś pisałam. Ciągle tylko wzory i wzory... ale nie wiedziałam co pisać. Haft poszedł do szuflady. I choć bardzo za nim tęsknię, to brakuje mi woli by do niego wrócić. Może potrzebujemy odpocząć. Swoją drogą postanowiłam skupić się obecnie na sklepie i to jemu poświęcam każdą chwilę. Wiem, wiem. Prowadzę sklep od lat, a jednak tkwię wciąż w tym samym punkcie. 
ostatnie zawirowania w życiu i na świecie ponownie sprowadziły mnie do punktu wyjścia. By przetrwać poświęciłam oszczędności i znów zaczynam od nowa. Może i z większą wiedzą i ostrożnością... 

Depresja.
Właściwie "epizod depresyjny" jak to nazwała Pani Dr Izabela Ostrowska. Swoją drogą polecam. W swojej karierze 'biegania' po lekarzach pierwszy raz spotkałam tak dobrą, wyrozumiałam i serdeczną osobę (później była jeszcze inna Pani, chirurg, ale jej nazwiska nie pamiętam). 
Każdy z nas niesie swój 'krzyż' jak się czasem słyszy. Jedni sobie z tym radzą lepiej inni mniej. U mnie przyszedł ten drugi etap. 
Zmiany nie przyszły jak przeziębienie, szybko i trach. Nastawały tak powoli, że sama zauważyłam je, dopiero kiedy było niemal za późno. Opisać to uczucie nie jest łatwo. Szczególnie komuś, kto nie jest wygadany, ale spróbuję. Robię to z myślą, że może czyta to ktoś na podobnym rozdrożu i nie rozumie "co się dzieje". 
Jak wspomniałam zmiany były nieznaczne. Wręcz niezauważalne dla mnie samej. Mieszkańca tego ciała. Etapów nie pamiętam, jednak pod koniec czułam się jak dwie odrębne części. Z jednej strony ciało, które wykonywało codzienne niezbędne czynności, a drugiej duch, który patrzył na to wszystko jakby z odległości 10 metrów. Dziwnie brzmi i było to dziwne odczucie. 
I choć duch nawoływał ciało do akcji, ono stawało się niczym kukła na sznurkach. Przyszedł moment, że nie chciało mi się nawet jeść. Schudłam. 
Myślę, że gdyby tak to zostawić, pewnego dnia po prostu nie obudziłabym się i tyle. Zabrakłoby woli życia. 

Jest ktoś, komu jednak na mnie zależało i nadal o mnie dba. Bóg, Wszechświat, Anioł stróż, a może jakaś inna część mnie. Nie ważne. Nie przedstawił się (on czy ona), ale w pewnym momencie był na tyle natrętny, że posłuchałam. 
We śnie i na jawie raz za razem (w głowie) słyszałam głos mówiący "IDŹ do lekarza!; Zrób coś z tym; To nie twoja droga". 
Minęły tygodnie nim zdobyłam się na odwagę, by wypowiedzieć słowa "źle się czuję" oraz "chcę skonsultować się z psychiatrą". Słowa te wypowiedziałam do swojego męża. Tak, wydawało by się, że człowiek, z którym się mieszka powinien zauważyć, ale wyobraźcie sobie, że nie zauważył. Dość tego, był w szoku i pełen niedowierzania, kiedy je wypowiedziałam. Ale nie ma co mieć żal, sama zauważyłam, że jest źle bardzo późno. Od tamtej, przez całą drogę mojego leczenia mnie wspierał najlepiej jak umiał. Najważniejsze, o co go poprosiłam, to by nie użalał się nade mną i nikomu o tym nie mówił. Szczególnie rodzinie. 
Mam wspaniałą teściową, a jednak nie chciałam, by patrzyła na mnie inaczej. Jak na chorą. Użalała się etc. Pamiętam, jak pośliznęłam się we własnej łazience i upadając na brodzik złamałam dwa żebra. To Szymon wezwał dziadków na pomoc (ja nie byłam w stanie złapać oddechu, by wypowiedzieć więcej niż "auu!"). Przyjechali w mgnieniu i zaraz wezwali dla mnie karetkę. Pamiętam jak płakała nade mną. Jak bardzo chciała pomóc, ulżyć mi, a nie mogła. Dlatego nie zwierzałam się. Nie chciałam by bliscy czuli bezradność nie wiedząc jak pomóc lub – co gorsza – jak rozmawiać, bo może jeszcze się pogorszy. 

Przez blisko rok brałam leki. Nie obeszło się bez tego. A jak wiadomo z lekami wiążą się różne konsekwencje. Dla mnie oznaczało to wstawanie po kilka razy w nocy do łazienki oraz tak intensywne sny (szczególnie koszmary), że wstawałam zlana potem i bardziej zmęczona, niż kiedy zasypiałam. To nie było łatwe, ale 'Wewnętrzny głos' cały czas był blisko i wspierał. Odbudowywał mnie po kawałku, aż w końcu znów poczułam się spójna. Cała. Znów była jedną całością. 

Skąd to wszystko się wzięło. Ostatni czas był trudny całego Świata. Wystarczył COVID i Świat stanął na głowie, a ludzie się pogubili. Widać to do tej pory i jeszcze długo nie minie. A ludzie wyobrażają sobie Koniec Świata pod postacią bomby, meteorytu czy najazdu kosmitów... 

Moja 'droga' zaczęła się dużo wcześniej, od mojego dziecka. I nie to, że go o coś obwiniam. To JA czułam się winna! Tego, że nie wiem jak mu pomóc, tego, że z pozoru proste i oczywiste sprawy dla większości dla niego są niejasne. Ostatnie osiem lat życia mojego syna, to jeden ciąg lekarzy różnej maści... Zawsze coś. Od drobnych chorób przynoszonych z przedszkola/ szkoły, poprzez leczenie alergiczne, po konsultacje psychiatryczne. Droga ta nie była łatwa nie była dla nas jako rodziny, dla młodego, bo widziałam, że ma dość 'omawiania jego osoby', ale i dla mnie jak matki. Czułam, że nawaliłam w tej roli. Urodziłam wspaniałego zdrowego chłopca, który w wieku trzech lat interesował się literkami, był ciekaw świata, a potem po czwartym roku coś pękło. Dziecko zaczęło chorować, pojawiły się problemy w szkole, trudności z koncentracją uwagi, pamięcią, a z czasem i chęciami, do jakiegokolwiek działania. 
Osiem lat tułaczki, która kosztowała wiele czasu, nerwów, tłumaczeń (pt. 'to dla twojego dobra'), a problemy się nawarstwiały. Na szczęście w tym roku trafiliśmy na nową lekarkę, która zebrała całą dokumentację i postawiła ostateczną diagnozę: Spektrum autyzmu Zespół Aspergera do tego problemy z koncentracją i uwagą.
Kiedy wiadomo jak nazywa się przeciwnik jest nieco łatwiej. Nie jest to już szukanie po omacku. 
Był czas - tak niedawno - że nie wiedziałam jak to wszystko udźwignąć. Dom (strach, że mąż straci pracę), Rodzina (strach, że to wszystko nas przerośnie i zawali się z hukiem), Szymka (strach, a przede wszystkim poczucie winy, że tak odbiega od rówieśników), Sklep (strach, że będę musiała go zamknąć, bo nie osiągam przychodów rzędu 'miliona rocznie', a jedynie tyle, by zaspokoić urzędy).  

Strach i poczucie winy. Raz za razem. Prześladowały mnie tak długo, że oderwałam się od siebie. Był jednak ktoś, komu zależało. Kto nie odpuścił. Bóg, Anioł Stróż, Wszechświat. Nadal nie wiem.
Z imienia i nazwiska znam ludzi, którzy dali dużo od siebie. Świadomie, raczej nie. Czasem najlepiej dać coś, nawet nie dając.
Mój mąż. Czasami jest dla mnie niczym anioł. Daje siebie i to 'coś'. To ulotne 'coś' co sprawia, że w środku robi się cieplej, że rodzi się siła. 
Moja Matka Chrzestna. Kobieta, która niedawno przeszła własną batalię o dalsze życie i idzie naprzód. Ale to jej historia i nie mogę opowiadać bez jej wiedzy i zgody. Kobieta, która użyczyła mi kawałka swojej ziemi, bym mogła odkryć jak bardzo kocham rośliny i dobrze mi z tym. 
Teściowa. Kobieta, która sprawia, że spotkania rodzinne dają ciepło niczym ogień w kominku zimą. 
Testerki wzorów. Wspaniałe dziewczyny, które ostatnio zaniedbałam. Odsunęłam się od nich. Każda z nich daje z siebie tyle, że nadal nie mogę wyrazić wdzięczności za ich dobro i poświęcenie. Jedna z nich dała mi szczególnie wiele. Kasia Szczepaniak, wytrzymała ze mną tyle lat i wiele mnie nauczyła, choć zapewne nieświadomie. Nadal jestem wdzięczna, że tak utalentowana osoba pracuje ze mną i sprawia, że moje wypociny nabierają znaczenia. Ona sprawia, że hafty nabierają mocy. 



Jaki przyświecał mi cel, kiedy to pisałam? Nie wiem. Nie było żadnego z mojej strony. Gdyby nie natrętny głosik, który kilka miesięcy temu skłonił mnie do działania, ten wpis nie zaistniałby. 
Może dzięki niemu, ktoś w potrzebie przeczyta go i postanowi zmienić swoją ścieżkę. 
O sobie mogę powiedzieć, że czuję się lepiej. Od dawna nie czułam w sobie takiej pewności, że będzie lepiej, że mam tę siłę i dam radę. Że mój syn będzie czuł się lepiej i w końcu odnajdzie swoją mniej zachwaszczoną ścieżkę, bądź będzie umiał wyplewić zielsko przed nim. W końcu czuję, że i sklepik stanie na silniejszych nogach i odwiecznie kotłujące się w mojej głowie pomysły znajdą ujście. W tym celu postanowiłam poprosić o pomoc. Zarejestrowałam się na stronie, na której inni okazują swoje wsparcie danej osobie, poprzez comiesięczne wpłaty. Nie liczę na nic. Zawsze musiałam polegać na sobie i oduczyłam się prosić, ale tym czuję, że to konieczne. Mniejsza o to. Kto ma chęć zapoznać się z moim profilem, zapraszam do Patronite

Ja ze swojej strony kończę... ten wpis :) Podczas pisania, bolało, łzy leciały jak rwące strumienie, ale jednak jest lepiej. Czuję moc i chcę przekuć ją na wsparcie syna, na nowe wzory, na cieszenie się rodziną, na głębsze zrozumienie siebie oraz innych ^_^

15 komentarzy:

  1. Moniko nawet nie wiem, co napisać... Łzy poleciały same.. Czułam wewnętrznie, że coś nie tak, bo od jakiegoś czasu byłaś inna daleka odpisująca jakby na siłę, ale nie naciskałam, bo wiem, że każdy może mieć zawirowania życiowe. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że to aż tak poważne i teraz mi głupio, bo mogłam zapytać wprost, co się dzieje... ale ja jakoś tak mam, że dla przyjaciół po prostu jestem i zwyczajnie czekam, wkraczając wtedy, kiedy zostanę poproszona... Zdaję sobie sprawę, że każdy musi sam "przepracować" to, co go boli i sam dojrzeć do poproszenia o pomoc... Cieszę się, że Tobie się udało i idziesz do przodu... Pamiętaj, że ja jestem i będę.. czasami złośliwa, czasami upierdliwie domagająca się jakiś poprawek i zmian... Jestem i mam nadzieję, że będę, bo choćby się waliło i paliło i nie wiem, jak dużo spraw było na głowie, dla Ciebie zawsze znajdę czas na napisanie kolejnego newslettera czy przetestowanie kolejnego wzoru...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, dziękuję.
      Łatwo nie było. Najtrudniejszy był pierwszy krok i przyznanie się przed sobą, a potem innymi (mężem czy lekarką).
      Teraz jest duuużo lepiej!

      Usuń
  2. Aha do listy się dopisałam :) Po tylu latach współpracy czuję się udziałowcem - w niewielkim procencie i bez prowizji :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piekny, smutny,szczery, tak każdy nosi jakiś krzyż. Cięszę się że Twoja droga się prostuje, że masz życzliwych ludzi wokół siebie. Czasami trzeba to wyrzucić z siebie wtedy jest lżej.Jesteś wspaniałą osobą. Życzę dalszego dobrego leczenia dla Ciebie i syna. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak właśnie myślałam co się s]z Tobą dziej że tak zniknęłaś> Rozumiem Cię bardziej niż przypuszczasz. Mam za sobą depresję a właściwie nerwicę lękową. Niestety w przeciwieństwie do Ciebie musiałam walczyć z nią sama. Mój brat i rodzice nie żyją a mój ślubny zawsze uważał, że wymyślam, nigdy nie był mi pomocą. To moje dzieci trzymały mnie przy życiu i dla nich wyszłam z tej depresji. Wiem że ta walka jest długa i męcząca, ale warto. Dziś jestem innym człowiekiem. Cieszę się niezmiernie , że i Tobie udało się z pokonać chorobę. Był czas że zawsze miałam w szufladzie Xanaks, teru jest mi już nie potrzebny. Co do Twojego syna to super, że Szymek został właściwie zdiagnozowany. Wiem sporo na ten temat, bo moja córka kończyła pedagogikę i pracuje w przedszkolu integracyjnym między innym z takimi właśnie dziećmi, i wiem , że właściwa diagnoza to połowa sukcesu. Trzymam za Ciebie kciuki Moniko, oby było już tylko lepi ! I nigdy nie mów że się nie sprawdziłaś jako matka! Bardzo trudno jest zdiagnozować tą chorobę, i super że Szymek Ciebie!!
    Trzymaj się ściskam i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, nie wiem co powiedzieć. Dziękuję, że podzieliłaś się swoją historią. Nie łatwo o tym mówić. Cieszę się ogromnie, że przeszłaś swoją drogę zwycięsko i miałaś wsparcie oraz dla kogo to robić.
      Dziękuję za to, co napisałaś.

      Usuń
  5. Jestem pewna, że napisanie tego postu wiele Cię kosztowało. Nie było łatwo zrobić podsumowanie i wyrzucenie tego z siebie. Takie oczyszczenie ze złogów i niech te złogi idą precz. Uważam, że skoro masz już wewnątrz posegregowane co i jak, to zdecydowanie wchodzisz na nowy etap życia.
    Życie każdemu z nas rzuca kłody pod nogi. Wiele osób o tym nikomu, tak jak Ty, nie mówi. Ze wstydu, że jestem inna,ze strachu, że wykorzystają, z troski, że się będą zamartwiać.
    Z niedogodnościami życia należy się pogodzić, co nie znaczy, że należy się poddawać.
    Myślę, że jesteś już na odcinku swojej drogi życiowej z jasno ustawionym drogowskazem. Życzę Ci wytrwałości, pogody ducha, sił do pracy.
    Nie zaniedbuj bloga, bo jest to jedno z niewielu miejsc w przestrzeni, w którym spotykają się ludzie o podobnych zainteresowaniach i są życzliwie nastawieni do świata.
    Wszystkiego dobrego!
    Jola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Jolu, pięknie wyraziłaś swoje myśli.
      Masz rację, życie nie jest usłane różami i nie oczekuję takiego. Teraz mam siłę do parcia naprzód i walki o lepsze jutro.
      Masz rację, w blogoświecie jest inaczej. Czuję, że mam tu wiele bratnich dusz, a odwiedziny dziewczyn i podglądanie ich prac są radością samą w sobie :)

      Usuń
  6. Mogę się tylko domyślać jaki lęk kryje się w sercu matki gdy dziecko zaczyna chorować a właściwej diagnozy długo nie ma... Nigdy jednak nie obarczaj się za to winą!!! Sama potrzebowałaś pomocy i dobrze, że ją znalazłaś. Mam nadzieję, że teraz już droga będzie łatwiejsza:) Czego ze szczerego serca życzę!
    Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Rany Monia nie spodziewałam , ze coś takiego przeczytam u ciebie :( Płaczę razem z Tobą. A z drugiej strony uważam, że jesteś mega silna. Sama nie jestem matką, ale wiem, że każda bez względu na wiek dziecka o niego walczy kosztem siebie... Pamiętaj, że tutaj też masz sporo przyjaciół. Nie zaniedbuj bloga. Nie musisz cały czas wrzucać na niego wzory czy inne rzeczy związane z rękodziełem. Czasem warto coś napisać od serducha. Tule wirtualnie. Jak coś to wiesz gdzie mnie szukać ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Moniu, byłam w tym roku w zachodnio pomorskim na wakacjach i myślałam o Tobie, ale niestety zabrakło mi czasu by podjechać do Barlinka i teraz bardzo żałuję. Czasami wygadanie się obcej osobie przynosi ulgę. Wychodzenie z depresji to długi proces i mam nadzieję że jesteś już na prostej drodze do ozdrowienia. Samo to, że zdobyłaś się na odwagę by nam o tym napisać świadczy że najgorsze masz za sobą. Nigdy w siebie nie wontp Moniu. Jesteś silną babeczką, zdolną i przesympatyczną. Trzymam
    kciuki za Ciebie.
    Moniu,załóż konto również na baycoffy. Tam również można wesprzeć niewielką kwotą w formie wirtualnej kawy. Czyli ja stawiam kawę a Twoje konto zasilam pieniążkami.
    Trzymaj się cieplutko i wstaw w pasku bocznym bloga namiary na patronite i na baycoffy jak już będziesz miała tam konto. Ściskam Cię mocno.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję,
za czas, jaki mi poświęcasz,
za mądrość, którą się dzielisz,
za szczerość, której nie szczędzisz.