Pamiętacie swoje początki z haftem? Tę chwilę, kiedy pojawiło się pragnienie spróbowania czegoś nowego, a w następnej przerodziło się w coś więcej... Ja pamiętam bardzo dobrze, choć minęło już... blisko 25 lat!
Wyszywać zaczęłam z samotności. Nie umiałam się dogadać z rówieśnikami, a bezczynnie patrzeć w telewizor też nie lubiłam.
Mama i babcia lubowały się w technikach, które do mnie nie przemawiały (haft richelieu, dzierganie na drutach). Spróbowałam więc haftu.
Pierwszy z pierwszych haftów, jakim się zajęłam był na podmalowanej kanwie. Tej gobelinowej, którą nadal można spotkać w wielu miejskich pasmanteriach. Pamiętam, że był to obrazek Pierota. Podobał mi się, bo był w fioletach i był taki smutny. Pasował do ówczesnej mnie.
Wyszywanie zaczęłam od pracy z włóczką. Mama robiła na drutach, więc na brak materiału nie narzekałam. Pierota wyszyłam ledwie do połowy. Praca z włóczką nie szła. Rozciągała się i rwała. Spodobało mi się jednak wyszywanie i nie chciałam porzucać nowego zainteresowania.
W kioskach dostępne były gazety hafciarskie z wzorami. Nie pamiętam nawet tytułów, ani kto je wydawał. Kupiłam jedną, potem drugą i przepadłam. Zaczęłam wyszywać.
Mama zajmowała się również haftem richelieu, więc muliny również był dostatek. Wprawdzie Odry, ale na początek ok. Ariadna na szczęście była u nas dostępna, więc później sięgnęłam po nią.
Z kanwą gobelinową nie było mi po drodze, ale oprócz Pierota wyszyłam na niej jeszcze konie w galopie. Wzór z jakiejś ówczesnej gazety hafciarskiej. Był to największy haft jaki wyszyłam do tej pory. Mierzył chyba 60x40 cm po wyszyciu. Pracowałam nad nim z przerwami kilka lat. Był okropny! Wyszywałam na kanwie gobelinowej sześcioma nitkami Ariadny! Krzyżyki wychodziły grube i brzydkie. Na dodatek moje przejścia między kolorami dawały paskudny zarys. Było widać z daleka, że hafciarka źle prowadzi nitkę. Brzegi kolorów wyglądały jakby wyszywano tam większą ilością nitek. Te miejsca bardziej się odznaczały.
Śmiać mi się chce, że wówczas jeszcze dobrze nie znałam technik haftu, a już czułam, że coś robię nie tak!
Żałuję, że ten haft się nie zachował. Same byście zobaczyły tego potwora. Niestety w trakcie wielu przeprowadzek, część rzeczy trafiła zwyczajnie do kosza (bo 'nie ma miejsca').
W międzyczasie pracowałam z innymi mniejszymi haftami i o dziwo te się zachowały. Poniżej załączam zdjęcia, aby urozmaicić wam ten monolog ;-)
Nie wiedziałam jeszcze, że można kupić białą, drobną kanwę. W naszej pasmanterii, która sprzedawała głównie tkaniny odzieżowe, w temacie haftu była tylko kanwa gobelinowa i mulina Ariadna.
Skąd miałam tę tkaninę, nie pamiętam. Pamiętam, za to doskonale, że od razu stwierdziłam, że pracuje się z nią o niebo lepiej niż z gobelinową.
Tkanina - jak zapewne zauważycie ma ściegi przypominające kanwę, ale kształtem bliżej im do prostokąta, niż kwadratu. Przekłada się to również na sam haft. Ale co tam. Od czegoś trzeba było zacząć.
Jest coś co zastanawia mnie od dłuższego czasu. Czasem u początkujących osób widzę, że robią krzyżyki w różną stronę. Dosłownie każdy krzyżyk w innym kierunku. Wiecie o co chodzi. raz zakończone są w prawo, raz w lewo. Nie potrafię rozgryźć przyczyny takiej pracy z haftem.
Kiedy sama zaczynałam, to od razu stawiałam od lewej do prawej ( / / / ), a następnie wracałam ( \ \ \). Wydawało mi się naturalne, a przede wszystkim estetyczne. Może kiedyś zrozumiem dlaczego inni pracują inaczej...
* * *
Długo pracowałam nad dwiema zmorami w hafcie.
Po pierwsze: odpowiednie naprężenie nitki. Tak aby nie była za luźno, czy za bardzo naprężona. Często haft był moją odskocznią od stresów, więc poniekąd 'wyżywałam się' na kanwie. Efekt. Dziury pomiędzy ściegami od zbyt naciągniętej nitki.
Drugą zmorą był tył pracy. Z lenistwa - bo z czego innego - przeciągałam nitki na dłuższych odcinkach jeśli danego koloru było mało, a kawałek dalej był ponowne. W efekcie może i haft powstawał szybciej, ale tył był narażony na częstsze uszkodzenie lub przypadkowe ucięcie nitki. Kilka razy tak mi się trafiło. Obcięłam nie tą nitkę co trzeba i klops!
Teraz już tak nie robię! Ani nie naprężam za mocno, ani nie przeciągam nitek. Teraz haft jest dla mnie przyjemnym relaksem i okazją do zaprezentowania nowego pomysłu :)
A jak to było z wami na początku?
Co dało ci wyszywanie?
Czego nauczyłaś się na przestrzeni czasu? Jakie doświadczenie wyniosłaś?
Zapraszam do napisania swojej historii na waszych blogach/ stronach.
Chętnie poczytam :)
Aby wasze historie nie przepadły przygotowałam banerek.